Festiwal Etiuda&Anima postarał się w tym roku szczególnie, ściągając do siebie nie tylko niesamowicie głośną animację „Czerwony żółw”, ale i jej reżysera, Michaela Dudok de Wita. Jest to pierwsza w historii sytuacja, w której znakomite studio Ghibli zdecydowało się powierzyć film zagranicznemu reżyserowi, a także i zagranicznej ekipie, bo film powstał zasadniczo zupełnie bez japońskiej ingerencji. I pewnie dlatego tak bardzo wyróżnia się on na tle innych obrazów z dorobku studia – brak mu tak wielkiej abstrakcji i rozbuchania, do jakiej przyzwyczaiły nas filmy spod znaku wielkiego królika.
„Czerwony żółw” opowiada historię zdaje się już przemieloną setki razy – podczas sztormu mężczyźnie zostaje zniszczona łódź, a on sam wyrzucony na brzeg niezamieszkałej wyspy nie wie jak poradzić sobie z nową sytuacją. Robi to jednak znacznie bardziej baśniowo niż jego poprzednicy w postaci Robinsona Cruzoe czy „Cast Away” Zemeckisa – mniej skupia się na obrazowaniu jak bohater przystosowuje się do nowej sytuacji, a bardziej na jego kontakcie z naturą. Początkowo jest całkowicie zagubiony, wyspa jawi mu się jako więzienie, na którym przypadkowo się znalazł. Z czasem jednak i on i widzowie, muszą pogodzić się z tym, że człowiek nie jest tu kluczowym elementem, a jedynie dopełnieniem świata przedstawionego. Może to brzmieć niesłychanie enigmatycznie, ale po prostu nie chcę wchodzić głębiej w fabułę, bo zdecydowanie warto przeżyć tę przygodę samemu, na świeżo.
„Czerwony żółw” odstaje od filmów Miyazakiego także zupełnie innym sposobem animacji. Wizualnie przypomina on znacznie bardziej wcześniejsze filmy reżysera, niż dotychczasowy dorobek studia Ghibli. Kreska jest prosta, ale bardzo szczegółowa, przywodząc na myśl bardziej dopracowane szkice z notesu niż wielkie obrazy pełne abstrakcji rodem chociażby ze „Spirited Away”. Jedynym potknięciem i niezrozumiałą decyzją jest zaanimowanie żółwia w CGI, co widać bardzo wyraźnie na tle tak pięknie narysowanego filmu, ale z uwagi na niewielki czas jego obecności na ekranie da się to twórcom wybaczyć.
Dudokowi udała się tu trudna sztuka – bez użycia słów (bo film, należy zaznaczyć, jest niemy) i z dość prostą fabułą opowiada historię niesłychanie uniwersalną i wolną do interpretacji. Sięga przy tym po nienachalną metaforykę i symbolikę, w której nie gubią się nawet dzieci obecne tłumnie na sali, a oniryczne sekwencje pełne niedostępnych przez resztę filmu kolorów wywierają na widzach efekt niemałego ”wow”. Gdyby nie bijąca z filmu skromność i minimalizm, byłbym w stanie zaryzykować stwierdzenie, że „Czerwony żółw” jest filmem wielkim. Ale biorąc pod uwagę intencje reżysera, bardziej pasuje do niego określenie mały wielki film – niekoniecznie spektakularny, a jednak mimo wszystko cudowny. Warto dodać, że będzie on do obejrzenia w ramach przeglądu filmów nominowanych do Europejskich Nagród Filmowych, już 10 grudnia w Kinie Nowe Horyzonty.
Ocena: 8/10
Maciej Roch Satora