Kumpel powiedział do mnie ostatnio, że obejrzy wyjazdowy mecz Legii Warszawa z Borussią Dortmund, bo za długo czekał na polski klub w Lidze Mistrzów, żeby sobie to odpuścić.
Co prawda mistrzowie Polski wywalczyli awans do tych rozrywek z trudem i mając więcej szczęścia niż talentu, ale w minionych latach naszym drużynom walczącym o awans do Champions League przeważnie go brakowało. W pewnym momencie zwątpiłem już, że to się uda, z zazdrością patrząc na mniejsze od nas europejskie kraje, których kluby grały w tych rozgrywkach.
Początek Legii był fatalny. Wstydziłem się za ten klub. Uważałem, że gra Legionistów w Lidze Mistrzów nie ma sensu. Myliłem się. Idą za tym nie tylko pieniądze i prestiż, ale też cenna lekcja. Grając przeciwko najlepszym, można się bardzo dużo nauczyć. Pytanie tylko, czy w przyszłym sezonie większość albo znaczna cześć składu tej drużyny nie zostanie wymieniona.
To jednocześnie spełnienie wielkich marzeń dla samych piłkarzy, które zapewne niesamowicie ich pobudza i tworzy w nich wielką adrenalinę. Może skłonić do walki o każde posiadanie piłki, o każdy strzał, o każdą udaną interwencję. I może skutkować rzeczami wielkimi, gdy przeciwnik (np. Real Madryt) trochę lekceważy słabszych rywali albo nieco się dekoncentruje. Legioniści świetnie to wykorzystali i meczem z Borussią (przegranym na wyjeździe 4:8) zapisali się w historii Ligi Mistrzów. Jak słusznie zauważył znajomy:
Zawsze 4-8 jest lepsze niż 0-9 Widzewa z Eintrachtem Frankfurt.
Wciąż mam w pamięci siatkarzy Tunezji, którzy na igrzyskach olimpijskich w Londynie walczyli w meczach o każdy punkt, blok i serw. Na podobnej zasadzie w mojej pamięci zostaną tegoroczne występy Legii w piłkarskiej Lidze Mistrzów.
Michał Hernes
foto: www.polskieradio.pl