Młode kobiety wkraczają w dorosłość w patriarchalnym argentyńskim społeczeństwie, a reżyser Gastón Solnicki opowiedział o tym wnikliwie i przepięknie, choć również z goryczą.
W trakcie oglądania „Sinobrodego” zastanawiałem się, ile polskich dziewczyn może się identyfikować z bohaterkami tego filmu, przyglądając się im jak w zwierciadle. W przepięknych argentyńskich plenerach, pośród cudownej przyrody i ładnej architektury, rozgrywają się dramaty podobne do tych, jakie mają miejsce chociażby w Polsce. Młode bohaterki filmu wkraczają w dorosłość, będącą pożegnaniem z niewinnością. Muszą się skonfrontować nie tylko z wyzwaniami dorosłego życia, ale też pełnego dwuznaczności patriarchalnego społeczeństwa.
Reżyser Gastón Solnicki przyglądał im się z wnikliwością dokumentalisty i bacznego obserwatora. Ta historia jest miejscami smutna, ale też przepiękna. „Sinobrody” to film nieoczywisty i pełen niedopowiedzeń. Choć został luźno zainspirowany operą „Zamek Sinobrodego” Béli Bartóka, twórca tego filmu nie podsuwa łatwych do rozszyfrowania interpretacji, tylko skłania do refleksji. Warto zagłębić się w tę produkcję, szukając tropów w ukradkowych spojrzeniach, drobnych gestach i między słowami.
Mnie „Sinobrody” skłonił do namysłu nad tym, że w tej prostej historii jest dużo subtelności, która może widza zaintrygować. Solnicki ma cierpliwość do portretowania codzienności, nie popadając jednak w banał. Jednocześnie wzbudził we mnie tęsknotę za normalnymi i czystymi relacjami międzyludzkimi, za którymi prawdopodobnie tęsknią także bohaterki jego filmu. Choć argentyński filmowiec nie opowiedział niczego nowego, przykuł moją uwagę i sprawił, że ta nieśpieszna minimalistyczna historia nie wydała mi się nudna, tylko wręcz przeciwnie.
Michał Hernes