Organizatorzy wielkiego Berlinale mogliby się uczyć od twórców krakowskich festiwali filmowych i muzycznych w jakiej porze roku powinno się robić tego typu eventy. Po trzech dniach pobytu w Krakowie, na 10. Festiwalu Muzyki Filmowej, jestem opalony i w świetnym humorze. Po jednym dniu Berlinale od razu muszę sięgnąć po leki na przeziębienie. Dlaczego w zimie? Dlaczego nie w kwietniu, kiedy już zima znika?
Abstrahując od pięknej pogody, która niewątpliwie pozytywnie wpływa na odczuwanie muzyki filmowej, jubileuszowa edycja festiwalu podczas swoich tygodniowych koncertów dała kolejny dowód na to, że nawet najstarsze, wydawać by się mogło znane filmy i motywy muzyczne mogą okazać się świeże i wzruszyć jak za najmłodszych lat.
Mam tu na myśli szczególnie ten niesamowity pokaz filmu Niekończąca się opowieść z muzyką na żywo. Jestem w Krakowie po raz trzeci i będzie to jeden z TYCH koncertów, które zapamiętam na długo. Dlaczego? Kilka elementów się na to złożyło. Z jednej strony ten niesłychany film Wolfganga Petersena, który zestarzał się, ale wciąż czuć w nim magię, wynikającą zarówno z cudownej historii, jak i z tej niebywałej kreatywności w kontekście efektów wizualnych. Poza tym filmowi towarzyszyła fenomenalna muzyka Klausa Doldingera – doskonała Simfonietta Cracovia zagrała pierwszy raz pełną partyturę niemieckiego kompozytora. Niezwykle wzruszające było wejście na scenę samego Doldingera, który w temacie finałowym zagrał solo na saksofonie. Po filmie długo trwała zasłużona owacja na stojąco!
Dzień wcześniej, na samo otwarcie festiwalu, mieliśmy wieczór Abla Korzeniowskiego. Wybrzmiała jego wspaniała muzyka, sam kompozytor poprowadził Orkiestrę Akademii Beethovenowskiej. Byłby to koncert perfekcyjny, gdybym usłyszał to:
Jednak nawet bez tego muzyka z Samotnego mężczyzny, Zwierząt nocy i genialnie brzmiącą, nieznana mi dotąd partytura z filmu Madonny W.E., zrobiły ten wieczór, pełen emocji i głębokich wzruszeń. Obrazki z Samotnego mężczyzny, jednego z tych filmów o których będę pamiętał na zawsze, doprowadziły mnie do mocniejszego bicia serca. Sam Abel Korzeniowski okazał się najbardziej wzruszająco zawstydzonym konferansjerem w historii, jak gdyby zaskoczyła go ta atencja i ten podziw, którym zasłużenie się cieszy.
Podczas rozmowy, którą z nim przeprowadziliśmy objawił się człowiek wciąż bardzo skromny, ale jednocześnie nieprawdopodobnie profesjonalny, ułożony i dobrze znający się na swoim fachu. Już niedługo ten wywiad na kanale Watching Closely. Nikt chyba nam nie uwierzy, że nie był ustawiany. Dlaczego? Sprawdzicie sami. Ja tymczasem powoli ruszam na galę główną do Tauron Areny. Stay tuned!