Pewnie się zgodzicie, że najbardziej niestabilnym elementem każdego festiwalu Nowe Horyzonty jest konkurs główny. Po wizycie na krakowskiej Off Camerze zmieniło mi się postrzeganie. Dlaczego? Bo twórcy filmów biorących udział w Konkursie Nowe Horyzonty nie biorą jeńców, ryzykują, choćby mieli swoimi pomysłami „zabić” widza. Nie ma w konkursie wrocławskiej imprezy filmów, wobec których widzowie przechodzą z całkowitą obojętnością. Na Off Camerze to była sytuacja nagminna, dlatego część z tych filmów zyskała w mojej osobistej terminologii miano filmowych, za przeproszeniem, „pierdół”.
Symbolem niech będą trzy filmy, które ustawiam na jednym poziomie – „What will people say”, „Unwanted” i „Love after love”. Wszystkie uosabiają te elementy tzw. kina niezależnego, które są antytezą tego co powinno się nazwać „wytyczaniem drogi”. Jeśli taką drogą miałyby pójść filmy offowe w przyszłości to ja się wypisuję. O czym konkretnie mówię? O kinie pozornie zaangażowanym społecznie czy politycznie, które jednak jest jednostronne jak filmy Małgorzaty Szumowskiej. Po drugie o kinie, które tak poważnie siebie traktuje, że nie ma w nim miejsca na żaden komediowy oddech, chyba że wynikający z nieudolności twórcy. W końcu chodzi też o kino, na które jedyny pomysł ogranicza się do powolnej, jednostajnej narracji, małej ilości dialogów i niezbyt konsekwentnie serwowanych wybuchów emocji. Słowem: wieje nudą na kilometr, nie ma żadnej świeżości, brakuje też solidnej filmowej roboty. Wyżej wymienione filmy niestety nie są awangardą konkursu, lecz stanowią jego „mainstream”. Właściwie można byłoby użyć tego słowa bez cudzysłowu, gdyż przez swoją konstrukcję łatwiej byłoby je zakwalifikować jako kino środka, niż jako element undergroundu kinematografii. Podobnie rzecz się zresztą ma z „Cichą nocą”, jednak film Piotra Domalewskiego w sposób oczywisty wyróżnia się czysto filmową jakością, która w tym wypadku jest bardzo wysoka.
Co prawda nie widziałem wszystkich filmów konkursu, ale patrząc na opisy „Lemonade” czy „The Reports on Sarah and Saleem”, można byłoby się spodziewać kolejnych rozdziałów „festiwalu filmowych pierdół”, tym razem w wersji rumuńskiego dramatu (co samo w sobie niejako jest mocną kwalifikacją filmową) oraz palestyńskiej historii o styku dwu kultur – za dużo w tym wszystkim analogii z pakistańskim „What will people say”, czy w szczególności z koszmarnym i z tego całego zestawu najgorszym „Unwanted”.
Warto jednak przywołać dwa filmy, które mogłyby tę tytułową drogę wytyczać – jeden to inspirujący triumfator konkursu „Wieża. Jasny dzień” Jagody Szelc, która powinna stać się kamieniem węgielnym rodzimego horroru, w tym wypadku w formie kina offowego romansującego z gatunkowym. Drugi to „Revenge”, który mógłby stanowić wskazówkę, w którym kierunku mógłby pójść ten festiwal w kwestii konkursowej – ryzyka, niezależności, która pozwala na podejmowanie tematów feministycznych w krwawym kinie exploitation. Wielki szacunek za to połączenie.
Mniejszy za całą selekcję konkursową, która okazała się bezpieczna i nudna. Dobrze, że Małgorzata Szumowska skierowała swój wzrok tam, gdzie powinna czyli w stronę „Wieży”. Gorzej, że jurorzy drugiego konkursu skierowali swój na jej własną „Twarz”, której zwycięstwo ośmiesza trochę Konkurs Polskich Filmów Fabularnych. Trzeba będzie ten błąd za rok naprawić.