– W tym filmie rozpoznali się nawet widzowie z Ameryki, którzy obejrzeli go na festiwalu Sundance. Podobne wydarzenia mają miejsce na granicy z Meksykiem. Za ważny temat uważam granicę – potrzebę jej posiadania i to, co z nami robi. Dlatego boję się zamknięcia granic. Utrudnia to podróżowanie, ale też odkrywanie, kooperację i dzielenie się – mówi Michałowi Hernesowi Tonislav Hristov, zwycięzca nagrody Grand Prix Dolnego Śląska 14. edycji Millennium Docs Against Gravity za film Dobry listonosz.
Wioska, której mieszkańcom przygląda się reżyser, przez wieki była nazywana Wielką Bramą z powodu sąsiedztwa z Imperium Osmańskim. Obecnie, w dobie kryzysu migracyjnego, miejscowość znajduje się na szlaku wędrówek ludzi szukających azylu w Europie. Ivan, tytułowy bohater, w osiedleniu przybyszy zza granicy widzi szansę dla rozwoju miejscowości, z której wyjechali prawie wszyscy młodzi ludzie. Listonosz jest jednym z kandydatów na nowego burmistrza. Ma także prywatne motywacje zaproszenia do miasta przyjezdnych…
Jak odpowiedziałbyś na pytanie, jakiej jesteś narodowości?
Tonislav Hristov: Jestem Europejczykiem dumnym z przynależności do Unii Europejskiej. Pamiętam doskonale czasy, kiedy Bułgaria nie była w UE i podróżowanie nie należało do spraw łatwych – trzeba było czekać na wizę, a także odpowiadać na pytania, gdzie się chce pojechać i dlaczego. Teraz mogę bez problemu przylecieć do Polski. W Dobrym listonoszu opowiadam o potężnych siłach, którym nie podoba się ta sytuacja i które próbują to zniszczyć. Był to prawdopodobnie jeden z powodów, dla którego zacząłem pracę nad tym filmem. W Bułgarii, ale też w całej Europie, od kilku lat wzrastają tendencje populistyczne i nacjonalistyczne. W moim filmie pojawia się były socjalista, który stał się komunistą.
Może problem polega na tym, że Unii Europejskiej nie lubią ludzie, którzy są u władzy i mają dużo pieniędzy, a przede wszystkim chcą mieć nad wszystkim kontrolę?
Oczywiście, w UE są różne regulacje i zasady, np. dotyczące ochrony praw człowieka. To one czynią Europę tak wielką. Bez nich panowałaby anarchia, tymczasem ludzie z władzą i wielkimi pieniędzmi nie lubią, gdy się ich kontroluje. M.in. z tego bierze się sporo konfliktów i nieporozumień. O moim filmie zacząłem myśleć, kiedy narastał konflikt w Syrii z udziałem Rosji i USA, który wstrząsnął jednością Europy.
W języku greckim jest przepiękne słowo „filoksenia”, odnoszące się do powitania obcych. Jego przeciwieństwem jest ksenofobia.
Za sprawą mediów i propagandy nie pomaga się ludziom będącym w potrzebie. Dotyczy to krajów, w którym wojny nie ma. Dodatkowy problem sprawia to, że w Europie pojawia się wielu uchodźców z krajów, gdzie nie trwa wojna, np. z Pakistanu. Rozumiem więc obie strony konfliktu.
Wiele osób zachowuje się jakby mieli serca z kamienia.
Problem polega na tym, że sporo polityków i osób nie podchodzi do sprawy z empatią, nie traktują innych jak istoty ludzkie, tylko jako liczby, element statystyki. Przeraża mnie, że zapomnieli o tym, co to znaczy obawiać się o życie swoich rodzin. Zapomnieli, czym jest strach przed wojną, której nie było w Europie od jakiś 60. lat. Nie licząc, oczywiście, konfliktów w Serbii i Bośni i Hercegowinie z początku lat 90.
To było tak blisko do Włoch.
A także Bułgarii. To szokujące, jak wiele przerażających historii ma miejsce teraz i ile ginie osób. Nie umiemy wyciągać wniosków z historii i przez to ma miejsce tendencja do powtarzania się pewnych wydarzeń.
Te wszystkie syryjskie rodziny, które zginęły, równie dobrze mogłyby żyć w Polsce albo Bułgarii.
Tak, to skutek politycznych decyzji. W moim filmie lubię pomysł pustej wioski jako schronienia dla uchodźców, ale – jak wspominałem – pojawia się polityczna siła, która nie ma interesu w pomaganiu innym i woli, by ludzie żyli w strachu. Dotyczy to zarówno Bułgarii, jak i Turcji, której władze są bardzo nacjonalistyczne.
Opowiedz, proszę, o wiosce z Dobrego listonosza.
To interesujące, że znajduje się na granicy między Europą a Azją, między Turcją a Bułgaria. To strategiczne położenie, choć mieszka w niej tylko 38 osób, które większość swojego czasu spędzają na piciu i oglądaniu telewizji. To przede wszystkim starsze osoby. Dwie jedyne posady państwowe to burmistrz i listonosz, a ten ostatni jest zatrudniony na pół etatu. To oczywiście dwa najbardziej pożądane stanowiska w wiosce. Interesujące wydało mi się, że w tym małym miejscu jak w zwierciadle odbija się obecna sytuacja na świecie. W tym filmie rozpoznali się nawet widzowie z Ameryki, którzy obejrzeli go na festiwalu Sundance. Podobne wydarzenia mają miejsce na granicy z Meksykiem. Za ważny temat uważam granicę – potrzebę jej posiadania i to, co z nami robi. Dlatego boję się zamknięcia granic. Utrudnia to podróżowanie, ale też odkrywanie, kooperację i dzielenie się.
W wiosce z twojego filmu jest mowa o tym, że kiedyś trzeba było przekroczyć granicę, żeby odwiedzić groby.
W czasach komunizmu cmentarz znajdował się po drugiej stronie płotu. Żeby go odwiedzić, trzeba było mieć ze sobą paszport i dokumenty, a to tylko dlatego, że ktoś wymyślił sobie, że właśnie tam będzie granica i narysował to na mapie.
To smutny temat, ale jest w nim dużo czarnego humoru. Skojarzyło mi się to trochę z filmami Aki Kaurismäkiego.
Nie wiem, czy takie były moje intencje, ale przez 15 lat żyłem w Finlandii i faktycznie mogłem przesiąknąć ich poczuciem humoru. Nie są zbyt ekspresyjny i dobry listonosz pod wieloma względami ich przypomina. W filmie dużo mówi, ale są też chwile namysłu, pauzy. To tragikomedia.
Trudne czasy sprzyjają komedią.
Dokładnie, to może być dobre lekarstwo na smutki. Bardzo zabawne komedii powstawały w Bułgarii w czasach komunizmu i domyślam się, że w Polsce też.
Potwierdzam. Zresztą, wiele najlepszych komedii jest przeciwko czemuś.
Wyrasta to z wielkiego zapotrzebowania na nie. Z potrzeby sarkazmu w stosunku do rzeczywistości. W Bułgarii rzadko powstają dobre komedie, bo oglądają je specjalne komisje, które nie wychwytują sarkazmu i oczekują, żeby filmy były bardziej klarowane.
Dodatkowo sporo osób ma problemy z autoironią.
Mimo to sarkazm czyni mój film zrozumiałym za sprawą zabawnych momentów. Wyzwanie polega na wyważeniu humoru i empatii względem mieszkańców wioski i uchodźców. Chodzi o to, by nie śmiać się z nich, tylko z nimi. Kiedy komunista mówi o tym, że potrzebują internetu i klubu komputerowego, pani burmistrz śmieje się z jego pomysłów. To świetny przykład.
Jak się narodziła ta historia?
Cztery lata temu obejrzałem w wiadomościach materiał o tej wiosce i siedmiu zamieszkujących ją staruszkach, które powitały uchodźców jedzeniem i ubraniami. Już wtedy media histeryzowały w sprawie uchodźców. Wkurzyło mnie to i dlatego postanowiłem zrobić ten film i spróbować odnaleźć empatię w Bułgarach. Odnalazłem na Facebooku znajomego, który urodził się w tej wiosce. Wybrałem się do niej, odwiedziłem tam te panie i listonosza. Spędziłem z nimi trochę czasu i byli bardzo mili. Część z nich w młodości musiała krążyć między Turcją a Bułgarią. Przemieszczanie się między jedną a drugą stroną granicy zawsze było problemem, z którym musieli się zmagać. Początkowo film miał traktować o granicy i o tym, jak zmienia życie, ale potem bardziej poznałem listonosza i dowiedziałem się, że zbliżają się wybory. Uznałem to za dobry temat. Zaczęliśmy filmować panią burmistrz i listonosza, kandydata na to stanowisko.
Czyli ta opowieść to nie jest fikcja?
Nie, to prawda, choć musieliśmy zainscenizować kilka scen z udziałem uchodźców. Nie możesz oczekiwać, że zachowają się tak, jak jakbyś chciał.
I nie mieliście czasu, by na nich czekać, wypatrywać ich.
Dokładnie, to za mała ekipa filmowa. Ale poza tym ludzie byli sobą, wtedy pewnych rzeczy nie możesz zaplanować, a potem pozytywnie cię zaskakują. Były momenty, że sam nie mogłem powstrzymać się od śmiechu.
Z drugiej strony początkowo wydawało mi się, że film będzie traktował o pojedynku obecnej burmistrz z listonoszem, ale kiedy nagrałem kilka scen z tą pierwszą, uświadomiłem sobie, że ona nie ma nic ciekawego do powiedzenia i nie była zainteresowana rozmową. Wtedy spotkałem komunistę, który też kandydował na to stanowisko.
Jakim cudem partia zdecydowała się go wystawić?
Nie mam pojęcia, to socjalistyczna partia. Ale to dobry człowiek.
To prawda.
Nie jest głupi.
Wygląda na to, że życie pisze czasem najlepsze scenariusze.
Nie planowaliśmy i nie bylibyśmy w stanie tego zaplanować w czasie zdjęć.
Czy zapłaciłeś bohaterom?
Nie, kupowałem im ubrania i jedzenie. Nie można im płacić…
Wielu filmowców tak robi.
Jeżeli im zapłacisz, czują się jak aktorzy i zaczynają grać. To nie jest dobre.
Co z filmowcami, którzy płacą swoim bohaterom?
Jestem w stanie to zrozumieć. Nie można iść do biednej wioski z dużą wypasioną kamerą i filmować tę biedę. Osobiście uważam, że to nie powinna być wypłata i dlatego przeważnie kupuję takim ludziom różne rzeczy, których potrzebują. Teraz próbują wybudować w wiosce kościół i próbuję im w tym pomóc. Wystartujemy z kampanią. Wierzę, że film przyczyni się do udzielenia im pomocy.
Czy filmy mogą coś zmienić w ludziach?
Mogą wzbudzić w nich wątpliwości względem różnych spraw. Pomagają w tym filmy takie jak Ostatni w Aleppo. Gadanie polityków w niczym nie pomoże. Gdy zobaczysz obrazy ludzkiego cierpienia, ludzi ginących przez szaleńców, to może zmienić twoje nastawienie.
Walczysz o to, by twój film był pokazywany w telewizji i kinach?
Sprzedałem go do HBO Europe, zostanie więc pokazany latem, m.in. w Polsce. Będzie też miał małą dystrybucję kinową w Bułgarii i USA. Poza tym film wciąż krąży po festiwalach.
Widownia festiwali różni się od widowni telewizyjnej, choćby tym, że festiwal Docs Against Gravity jest bardzo lewicowy.
Jak większość festiwali, ale w tym nastawianiu chodzi o opowiadanie się za obroną praw człowieka. To kwestia edukacji. Patrząc na Turcję, widać, że Erdogan ma poparcie w miejscach, gdzie żyje dużo niewykształconych ludzi i jest mniej bibliotek. Masz racje, że można do nich dotrzeć za pośrednictwem telewizji. Nie wiem, czy film sprawi, że zmienią zdanie, ale może dzięki niemu narodzą się w nich wątpliwości co do kłamstw i szaleństw pokazywanych przez media i przerażającego wzrostu tendencji nacjonalistycznych?
Niewiele jest osób, które szanuje, ale listonosz jest jednym z nich.
Wzbudza szacunek swoimi pomysłami i sytuacją, w której się znajduje.
Opowiedz proszę o twoim filmie Once Upon a Dream – A Journey to the Last Spaghetti Western.
To film o Claudii Cardinale bez Claudii Cardinale. To tak jak listonosz jest filmem o uchodźcach bez uchodźców. Jestem mistrzem w filmach o czymś, co nie pojawia się w tych filmach. Wracając do twojego pytania, wzięło się to z pomysłu mojego kolegi, żeby zrobić remake Dawno temu na dzikim zachodzie z Claudią Cardinale i kimś, kto podaje się za syna Henry’ego Fondy i wygląda identycznie jak on. Uznałem, że ciekawym pomysłem jest zrobienie filmu dokumentalnego o miejscu, gdzie powstało mnóstwo westernów, ale skończyło się to za sprawą wysokich podatków przez co podrożały koszty realizacji filmów w tym mieście. Claudia Cardinale pojawiła się tam na chwilę, ale odjechała. Chciałem więc zrobić film o reakcjach ludzi na jej przybycie i o tym, jak uwierzyli, że powrócą dla tego miejsca złote czasy. O tym, jak powróciło marzenie. Obecnie pracuję natomiast nad nowym filmem, który częściowo powstaje w zamku Czocha w Polsce. Będzie to film o larpach i ludziach, którzy wcielają się w pewne postacie. Osoby, które mają problemy w życiu wykorzystują to do tego, by poczuć się lepiej. W moim filmie uciekły do świata Harry’ego Pottera. Bardziej skupiam się na tym, kim są, jakie jest ich życie i dlaczego potrzebują tej odmiany. To bardzo smutne historie. Niestety, to będzie mój najmniej zabawy film. Rzecz jasna, w świecie Harry’ego Pottera w zamku Chocha działy się zabawne rzeczy, ale staram się je wycinać z filmu, bo nie chcę zapomnieć o równowadze i o tym, że nie powinniśmy się śmiać z bohaterów, tylko śmiać się z nimi z zabawnych sytuacji. Wybierając się do zamku, gdzie jest tylu fanów Harry’ego, trzeba być ostrożnym i próbować zrozumieć, czemu się tak zachowują.
Jakie są dla ciebie ulubione komedie?
Ze względu na to, że żyłem w Bułgarii i Finlandii, lubię te oba podejścia do humoru – wschodnioeuropejski i fiński. Oba są mroczne i czarne. Finowie są bardziej sarkastyczni, ale też umartwiają się bardziej niż np. Skandynawowie. Mają w sobie coś z milczących i mrukliwych loserów. Uwielbiam fińskie komedie o przegranych – o małych ludziach, którzy próbują zmagać się z problemami i walczyć, ale nie bardzo im to wychodzi. Podobnie jak bohaterowie moich filmów.
Rozmawiał: Michał Hernes