Urszula Antoniak stała się znana w Polsce dzięki debiutowi reżyserskiemu „Nic osobistego”. Jak sama mówi ta niezwykle subtelna, rewelacyjnie opowiedziana historia bardzo dziwnej, intymnej miłości samotnego człowieka i niepokornej młodej kobiety pozwoliła jej na więcej niezależności. Jej wynikiem jest w pełni osobisty, nakręcony od początku do końca według własnego pomysłu „Code blue”. Przed seansem podczas zeszłorocznych Nowych Horyzontów reżyserska zaznaczyła, że „nie życzy widzom miłej projekcji”. I rzeczywiście „Code blue” nie jest miłym doznaniem, acz absolutnie satysfakcjonującym przykładem niezależnego kina europejskiego. Antoniak, polska reżyserka mieszkająca na stałe w Holandii, opowiada w swoim obrazie historię Marian – samotnej pielęgniarki, która nierzadko staje się swego rodzaju pomostem w drodze na tamten świat dla umierający, ciężko chorych pacjentów. Po takim zakreśleniu sytuacji można byłoby dojść do wniosku, że autorka stawia na chwytliwe i coraz bardziej ostatnio znaczące kino społecznie zaangażowane. Jednak temat jej filmu nie do końca jest kwestia tzw. „mercy killing”. Jest to jedynie pewien punkt wyjścia do zakreślenia nieprawdopodobnie prawdziwego, przeszywającego do głębi studium samotności człowieka. Antoniak pokazuje co się może dziać z człowiekiem, gdy jedyne co zastaje w domu po powrocie z pracy to puste ściany i telewizor. Jej bohaterka między innymi zbiera przedmioty, które zostawiają po sobie zmarli w szpitalu. Ogląda też niekiedy w sposób bardzo obsesyjny filmy pornograficzne. Ważnym punktem jej dnia są też spotkania z sąsiadką, z którą rozmawia jednak o rzeczach zupełnie błahych i nieistotnych. Reżyserka pokazuje, jak znaczące dla samotnego, pozostawionego samemu sobie człowieka mogą być właśnie takie symboliczne, wydawać by się mogło nieistotne wydarzenia. Kreśli też jednak refleksję o tym, że wystarczy nawet niewielki impuls by ta wszechogarniająca samotność mogła przerodzić się w obsesyjne zainteresowanie dziwnymi, bardzo moralnie wątpliwymi zdarzeniami. W tym przypadku jest to zaobserwowany przez nią z okna gwałt popełniony przez sąsiada z naprzeciwka. Od tego momentu Marian nie potrafi przestać myśleć o tym, co zobaczyła, a sąsiad z nią, a reżyserka z widzem, rozpoczyna dziwną, wstrząsającą grę. Grę, która zaprowadzi to szokującego, niepozwalającego o sobie zapomnieć finału. Oglądając ten film po raz pierwszy miałem wręcz wrażenie, że Antoniak ewidentnie przesadziła w tej konkluzji, jednak z perspektywy czasu widzę, jak ważne było takie ucięcie historii, w tak skrajny sposób. Ciężki w klimacie świat, który ukazany został w „Code blue”, poza niesamowitą, wręcz chirurgicznie dokładną reżyserią Antoniak udało się osiągnąć jeszcze dzięki dwóm aspektom – zimnym, precyzyjnym zdjęciom oraz kosmicznej kreacji grające Marian Bien de Moor. Jej rola oparta na niezwykle subtelnych gestach i minimalnej mimice to idealne dopełnienie tej smutnej, bardzo trudnej historii. „Code blue” to na pewno film nie dla każdego. Nie spodoba się on zapewne ani miłośnikom amerykańskiego mainstreamu, ani pozytywnego w wydźwięku kina europejskiego. Jednak tych, którzy dadzą się ponieść wizji Urszuli Antoniak czeka pełna prawdziwych przeżyć uczta filmowa.