W pierwszej części „Mojej własnej radiostacji” wspomniałam o grupie Bastille. Niektórzy z Was mogą już znać nazwę tego londyńskiego zespołu, który obecnie staje się coraz bardziej popularny za sprawą programu VEVO LIFT, który promuje młodych artystów. Z dostępnych na portalu Youtube filmików możemy dowiedzieć się m.in. o tym, jak powstał zespół, skąd czerpie inspiracje. Dzięki VEVO LIFT dane nam jest również podglądać Bastille podczas trasy koncertowej i nagrywania teledysków. Czterech Londyńczyków właśnie wydało płytę „Bad Blood”, która jest na pierwszym (wersja podstawowa) i drugim miejscu (wersja rozszerzona) wg sprzedaży na brytyjskim iTunes. Dodatkowo, redakcja iTunes uznała ich „Laughter lines” jako piosenkę tygodnia, a w pewnym momencie singiel promujący płytę – „Pompeii” był wyżej w notowaniu niż „Mirrors” obecnego króla popu Justina Timberlake’a. Skąd się właściwie wzięli i jak w tak krótkim czasie udało im się opanować listy przebojów i podbić serca fanów na całym świecie? Brytyjska grupa Bastille powstała w 2010 roku z inicjatywy wokalisty Dana Smitha tworzącego dotychczas w domowym zaciszu piosenki takie jak np. „Alchemy”, w której wyraźnie słychać inspirację twórczością Reginy Spektor. Lider komponował skomplikowane piosenki, które wymagały większego instrumentarium na koncertach. Smith zdecydował się więc podjąć współpracę z muzykami, którzy do dziś tworzą człon zespołu, a są to: Chris „Woody” Wood (perkusja), Kyle Simmons (klawisze, elektronika) oraz Will Farquarson (bass, gitara). BASTILLE W MAHOGANY SESSIONS i czeluściach Internetu Pierwszą piosenką Bastille, którą usłyszałam była: „Bad Blood” wykonana na potrzeby wspomnianych poprzednio Mahogany Sessions. Urzekła mnie energia tego kwartetu, ich zabawa formą, ale przede wszystkim PROSTOTA wykonania. Tylko z towarzyszeniem gitary udało im się stworzyć piosenkę, która zapada w pamięć – ma świetny rytm, melodię i tekst. Wystarczy się wsłuchać i wyłapywać coraz ciekawsze wstawki wokalne, a takich jest dużo! Im częściej słucham tego singla, tym bardziej nie mogę się od niego oderwać ze względu na tubalnie niski głos Kyle Simmonsa (klawisze), który towarzyszy Danowi Smithowi w zwrotce. Po „Bad Blood” zaczęłam szukać dalej, obejrzałam bodaj wszystkie możliwe akustyczne i elektroniczne wersje ich piosenek. Początkowo zupełnie nie przekonywała mnie oryginalna wersja „Bad Blood”, która znajduje się na płycie o tym samym tytule. Odrzucała mnie tak rażąca odmienność od akustycznego Bastille, które wzbudziło wcześniej moje zainteresowanie. Po kilkunastu odtworzeniach piosenki zdałam sobie sprawę, że różnorodność jest przecież dobra i świadczy o talencie i rozległych zainteresowaniach muzycznych członków londyńskiej grupy, dlatego słuchałam dalej… Zdecydowałam się na zakup rozszerzonej wersji płyty Bastille ze względu na niepublikowane wcześniej utwory, a także wersje tych dobrze znanych nagranych w legendarnym studiu Abbey Road z towarzyszeniem instrumentów smyczkowych. „BAD BLOOD” Płytę rozpoczyna popularna piosenka „Pompeii. Utwór, który opowiada o losach dwójki ludzi po wybuchu wulkanu w Pompejach, jest niezwykle energetyczny i nie bez powodu został wybrany jako pierwszy singiel debiutanckiego krążka brytyjskiej grupy. Jest reprezentacyjny i słychać w nim wszystko to, z czego znany jest brytyjski kwartet – śpiew na głosy, genialny wokal Dana Smitha, bębny i radość z tworzenia muzyki. „Overjoyed” to pierwszy liryczny przerywnik na „Bad Blood”, który rozpoczyna się dźwiękami fortepianu i wokalem Dana Smitha. Dopiero później dochodzą dubstepowe dźwięki, plumkanie na klawiszach i świetnie zgrane chórki, które stanowią o klimacie utworu. Piosenka jest niezwykle spokojna, nie brak jej jednak dynamiki. Muzycy bawią się refrenem, pokazując nieco inne oblicze Bastille niż to, które poznałam na początku przygody z ich twórczością. Niespodzianką na płycie jest piosenka „These Streets”, która jest jednym z wielu przykładów muzycznej zabawy – słychać tu cymbałki, których brzmienie przypomina nieco dźwięki wydawane przez indiańskie zawieszki reagujące na wiatr. Jeden z najlepszych utworów na płycie! Na „Bad Blood” nie brakuje mocnych elektronicznych dźwięków. W „Weight of Living Pt.II” słychać wpływy Yeasayer. I choć może chórki brzmią nieco jak z popularnego serialu dla młodzieży „Glee”, to całość jest nawet znośna, jeśli nie do słuchania, to z pewnością do skakania/tupania/tańczenia* (*niepotrzebne skreślić). „Icarus” to kolejna niespodzianka, rozpoczyna się niczym średniowieczny chorał, do którego dochodzą później bębny, niemalże jak soundtrack do walk gladiatorów. Później jednak rozkręca się, w tle dyskretnie wybrzmiewają instrumenty smyczkowe. „Icarus” jest jak „Pompeii”, bardzo szybko wpada w ucho. Chciałoby się zatańczyć, ale muzycy Bastille burzą nastrój kolejnym lirycznym przerywnikiem. I wygrywają, bo „Oblivion” to przepiękna ballada, która obnaża możliwości głosowe Dana Smitha. To zdecydowanie jego piosenka – wraz z towarzyszeniem fortepianu i instrumentów smyczkowych. I choć nie jest to brzmienie typowe dla brytyjskiego zespołu, śmiało można rzec, że to jedna z najlepszych piosenek albumu. Piosenką, która zasługuje na wyróżnienie jest jeszcze „Daniel in the Den”, która wzrusza, jest uroczo chwytliwa i różnorodna, choć mocno słychać w niej inspiracje stylem Reginy Spektor, zwłaszcza w refrenie. Podstawowa wersja płyty kończy się piosenką „Get Home”, która jest, o dziwo!, nudna i zbyt statyczna. Momentami razi zbyt przesterowanymi wokalami. Być może był to celowy zabieg Bastille – zostawić słuchacza z poczuciem niedosytu lub pewnego niesmaku. Wersja rozszerzona zawiera jeszcze trzy premierowe piosenki „Laughter Lines”, świetne „The Silence” (intro brzmi niemalże jak Kaiser Chiefs) oraz „Weight of Living Pt.I”, fortepianową wersję „Bad Blood”, kilka teledysków oraz utwory live nagrane w Abbey Road Studio. „Bad Blood” to całkiem niezła płyta, w większości bardzo żywa, napawająca wiosennym nastrojem. Warto się w nią zaopatrzyć, jeśli jesteście spragnieni różnorodnych dźwięków i nie jesteście zamknięci na jeden rodzaj muzyki. Co ciekawe, teksty utworów zawartych na krążku, wydanym nakładem Virgin Records/EMI Music zawierają odniesienia do Biblii („Daniel’s in the den”), mitologii greckiej („Icarus”), filmów i seriali– np. „Miasteczka Twin Peaks” („Laura Palmer”) czy historii („Pompeii”). Electro-popowy band Bastille, jak sami o sobie mówią, to już uznana marka w Wielkiej Brytanii. Na ich koncerty bilety wyprzedają się w ciągu dwóch pierwszych dni, grają na największych festiwalach, są mocno lansowani przez BBC Radio ONE (sprawdźcie ich Live Lounge) i mają dobrą promocję. Jeszcze przed premierą płyty na stronie bastillebastille.com można było odsłuchać całej podstawowej wersji płyty i obejrzeć wizualizacje oraz teledyski powstałe pod szyldem grupy. Akcja trwa do 11 marca 2013, więc macie jeszcze trochę czasu, by przesłuchać najnowszy krążek Brytyjczyków. Z niecierpliwością czekam na ich koncert w Polsce, choć już w kwietniu odwiedzą naszych zachodnich sąsiadów i 21 kwietnia zagrają w Berlinie! Keiko PS. Bastille przed wydaniem debiutanckiej płyty wydało mnóstwo EP-ek, z singlami „Flaws”, „Pompeii” czy „Bad Blood” oraz ich remiksami. Wydali również dwie mixtaśmy pt. „Other people’s heartache” (pt.I & pt.II), które zawierają covery dobrze znanych piosenek jak legendarne niegdyś „No Scrubs” grupy TLC czy „Rhytm is a dancer” z „Rhytm of the night”. Utwory z „OPH” zmiksowane są z tymi, które znajdziemy na krążku „Bad Blood”. „Other people’s heartache” to jednak zupełnie inna historia, materiał na kolejny tekst, który może pojawi się pod szyldem „Mojej własnej radiostacji” kiedy indziej.