Cały świat żyje amerykańskimi wyborami, dlatego dziś zapraszam Was na jedzenie najbardziej kojarzące się statystycznemu Kowalskiemu z USA. Od dłuższego czasu jeżeli w naszych głowach zaświta myśl o zjedzeniu burgerów, kierujemy swoje kroki w stronę Soczewki. Wśród ogromnej ilości wrocławskich burgerowni to właśnie ona skradła nasze serce. Wybór w menu jest duży, a coś dla siebie znajdą zarówno mięsożercy jak i wegetarianie. My najczęściej sięgamy po klasycznego burgera wołowego, aczkolwiek w przeszłości zdarzało nam się wypróbować różne sezonowe nowości. I tu należy się zastanowić, czy słowa „ w przeszłości” nie staną się dla tej recenzji kluczowe.
Do niedawna te niemałe, przebite nożem burgery były sprzedawane jedynie w zestawach z frytkami, krążkami cebulowymi ( mistrzostwo ) i sosem. Obecnie burgera kupujemy osobno, a następnie decydujemy czy damy radę dodatkowo frytkom, krążkom lub/i Colesławowi. Ta zmiana jest pozytywna, ponieważ poprzedni zestaw dla kobiety bywał bardzo problematyczny do zjedzenia. W Soczewce do gustu bardzo przypadł nam wystrój, który zgrabnie łączy surowe ściany z restauracyjnym szykiem i świetnie wykorzystuje możliwości lokalu. Uwagę przykuwają także drobne heksagony pod naszymi stopami. Osobiście uwielbiam logo tego miejsca, które bezpośrednio nawiązuje do mieszczącego się tam wcześniej przez długie lata optyka.
Burgery w Soczewce cechuje dla mnie bogactwo składników i podoba mi się możliwość personalizacji. Do wyboru mamy kilka wypiekanych na miejscu bułek, w tym bezglutenową lub możliwość wymiany buły na dwie ogromne pieczarki. Oprócz tego każdy klient pytany jest o preferowany stopień wysmażenia mięsa. Cieszy mnie taka dbałość, aczkolwiek w praktyce wychodzi różnie, ale o tym nieco później… Same burgery bardzo zaskakują swoimi smakami, często prezentują sezonowe składniki i zawsze stawiają przed dylematem podczas wyboru zamówienia. Do teraz z sentymentem wspominam wersję z serem kozim i morelami. Bez skrupułów mogę powiedzieć, że był to najsmaczniejszy burger mojego życia. W menu oprócz burgerów mamy do wyboru między innymi przystawki, steki, żeberka, sałatki, bardzo smaczne klasyczne desery oraz sporo alkoholi.
Niestety niedawno Soczewkę ogarnęła fala złych zmian, co z bólem serca stwierdziliśmy po ostatnich wizytach. Bardzo krwiste mięso w burgerze okazywało się zawsze przeciągnięte, stek co prawda miękki, ale także nierównomiernie przesmażony i po prostu cieniutki. Zdecydowanie chętniej otrzymałabym na talerzu grubszy kawałek mięsa, który rzeczywiście byłby wysmażony tak, jak poprosiłam ( czyli blue ). Do antrykotu dostałam na talerzu zupełnie zamordowane, kruszące się ziemniaki ze skrobią wychodzącą na wierzch. Jako dodatek warzywny chętniej widziałabym tu pieczone warzywa, niż suchą sałatkę z roszponki, suszonych pomidorów i parmezanu. Smaczny sos porto podany do mięsa połowicznie uratował całą sytuację.
Burger był przesmażony, ale na szczęście cała jego reszta trzymała poziom. Nie pierwszy raz odnoszę wrażenie, że kucharz boi się podać gościom tak krwiste mięso, jakby sobie tego życzyli. Colesław zamówiony jako dodatek do burgera okazał się naprawdę świetnie doprawiony, ale… mikroskopijny. W naszym odczuciu obsługa również stała się mniej profesjonalna, sadzająca gości przy brudnych stołach. Menu pełniące rolę podkładki zostało nam w spadku po poprzednich gościach, a o umycie lepiącego grzańca z blatu musiałam zwyczajnie poprosić. Czułam się bardzo skrępowana w zaistniałej sytuacji, ponieważ nie mam w zwyczaju protekcjonalnego traktowania kelnerów, a prawdopodobnie tak zostałam odebrana. Kolejną zaistniałą w tym lokalu zmianą jest ta dokonana w celu zapewnienia większej przepustowości toalety. W łazience powstały dwie osobne kabiny powodujące duży ścisk i dyskomfort, a piękne okrągłe lustro zupełnie straciło swój urok. Na sam koniec dodam, że kolejny raz z rzędu wybraliśmy miejsce na zewnątrz ( obok palących klientów… ), ponieważ ze względu na głośność muzyki prowadzenie rozmowy w środku lokalu było zwyczajnie niemożliwe.
Soczewko, gdzie zmierzasz? Przetrzyj szkiełko i wróć na właściwe tory. Z naszej ulubionej na wrocławskim rynku miejscówki stajesz się powoli kolejnym szyldem, który będziemy omijać.
Maria Piecha