Igrzyska olimpijskie właśnie się zakończyły. Dla nas, Polaków, ilość zdobytych medali była niewspółmierna do ogłaszanych kilka tygodni temu ambicji i nadziei medalowych. Wielu kibiców bardziej niż wyniki wzburzyło zachowanie niektórych sportowców. Było ono zdecydowanie niestosowne do osiągniętych wyników.
– Kiedy uprawiasz sport, zwłaszcza popularny, to nigdy nie robisz tego tylko dla siebie. Wiadomo przecież, że bardzo ważni są kibice. To oni cię wspierają w trudnych chwilach, oklaskują, gdy jesteś na szczycie. Należy im się szacunek i podziękowania, bo to oni kupują bilety na rozgrywki sportowe, oglądają je w telewizji i to dzięki nim sportowcy są popularni – powiedział w jednym z wywiadów Paweł Habrat, psycholog sportu i psycholog olimpijski.
Warto zatem zadać pytanie, czy skoro sportowcy przy okazji swoich sukcesów dziękują kibicom, co wiążę się z szacunkiem dla nich, to czy z powodu tego samego szacunku po porażce nie powinni ich przeprosić? Czy milionom kibiców należą się jakieś słowa wyjaśnienia albo chociaż zwyczajne „przepraszam”?
Nasi sportowcy to specyficzna grupa ludzi. Całe swoje życie poświęcają ciężkiej pracy i wyrzeczeniom. Wszystko po to, by wygrywać kolejne mecze, zawody, zdobywać medale. Czasem jednak się nie udaje i wtedy, niezależnie od dyscypliny, często ma miejsce zrzucanie odpowiedzialności na wszystko inne tylko nie na siebie. Bo za mocny rywal, bo słabe warunki atmosferyczne itd. Ileż razy my, kibice, słyszeliśmy takie słowa w ostatnich latach?
Igrzyska olimpijskie stały się w pewnym sensie eskalacją tego zjawiska, bo sportowców wysłaliśmy wielu. Więcej od nas chyba tylko Chiny i USA. Prawie wszyscy olimpijczycy startują w konkurencjach indywidualnych – sztafet i duetów nie ma zbyt wiele, wyjątkiem są siatkarze i kajakarze. Czyli prawie wszyscy są odpowiedzialni za swoje wyniki. Nie mogą powiedzieć „dałem z siebie wszystko, to partner zawalił”. Po co wyjaśniać w tak prosty sposób? Bo zawodów było wiele na zakończonych igrzyskach. Zbyt wiele. A przeprosin jak na lekarstwo.
Wielu kibiców było wściekłych słysząc wypowiedzi Otylii Jędrzejczak czy Agnieszki Radwańskiej. Tu już nie chodzi o sport, ale o zwyczajną przyzwoitość. „Co mogę powiedzieć? Przyjechałam na olimpiadę dobrze się bawić, to wszystko” – powiedziała po nieudanym starcie nasza pływaczka. Cóż, każdy chciałby pozwiedzać wioskę olimpijską i pooglądać na żywo zmagania sportowców w Londynie. Ale nie każdy jest sportowcem, reprezentantem kraju i nie każdy korzysta ze stypendium sportowego. Nie każdy jest w jakiś sposób finansowany z naszych podatków. Czy kibice chcą sportowców, którzy pojadą się dobrze bawić na IO? Czy może wolimy takich, którzy pojadą tam bić swoje rekordy życiowe, walczyć o medale a przynajmniej wystąpić w finale swojej konkurencji?
Szczytem wszystkiego było dla wielu miłośników sportu zachowanie Agnieszki Radwańskiej. Nasza tenisistka, chorąży naszej reprezentacji, na kilkanaście godzin przed swoim pierwszym meczem na olimpiadzie mówiła o medalu. „Nieważne z jakiego kruszcu, ale wiadomo, że najlepszy byłby złoty”. Na boisku jednak walki o medal nie było, raczej o przetrwanie. Po porażce krakowianka powiedziała, że olimpiada nie jest najważniejsza i Wielki Szlem jest jednak ważniejszy. I to mówi chorąży, czyli ktoś, kto ma godnie reprezentować nasz kraj i wspierać innych reprezentantów. Całkowitą rację ma Bohdan Tomaszewski, który powiedział wprost: „Agnieszka nie zrozumiała, czym jest olimpiada”. Sama zainteresowana powiedziała, że przecież jest jeszcze młoda. Adrian Zieliński, nasz złoty sztangista ma dopiero 23 lata. Wcale nie uważał przed igrzyskami, że jest jeszcze młody. Bo olimpiada to impreza życia. W tenisie to również ważna impreza. Andre Agassi, mistrz olimpijski z Atlanty, tak wspomina olimpiadę: „To niesamowite wydarzenie. Turnieje są co roku, wygrywa je tak wiele osób. A olimpiada jest co cztery lata i nie każdy może ją wygrać. To jeden z największych sukcesów w moim życiu, bo tutaj reprezentujesz nie tylko siebie, ale też kraj”. W postawie naszej super rakiety nie dało się wyczuć nastawienia podobnego do Agassiego. A co jak co, ale mąż Steffi Graf na kortach osiągnął o wiele więcej niż Radwańska i zna się na rzeczy.
O naszych siatkarzach również można wiele powiedzieć. Niekoniecznie dobrego. Przegrali. Przede wszystkim z samym sobą. Z piętnem porażki, kiedy byli w najlepszej formie i bał się ich cały świat, pewnie będą musieli żyć do końca swoich dni. W 1978 nasi piłkarze jechali na mundial jako faworyt do wygrania mistrzostw świata. Byliśmy wielką drużyną. Nie awansowaliśmy nawet do półfinału. W kraju przyjęto to jako klęskę. Sytuacja jest analogiczna. Takiej szansy na medal w sportach zespołowych możemy już nigdy nie mieć. A nasz kapitan, Marcin Możdżonek, sprawiał wrażenie w pomeczowych wypowiedziach, jakby siatkarze grali dla siebie, a zawód kibiców wcale nie był istotny. Porażka była w jego słowach tylko i wyłącznie problemem siatkarzy. A tak wcale nie jest, bo nasi kibice są słynni na całym świecie z tego, że są doskonali, perfekcyjni i zawsze z naszymi siatkarzami. I to może być problem.
Ileż to razy nasi kibice skandowali „Nic się nie stało, Polacy nic się nie stało!”. Nie za dużo tego? Wsparcie wsparciem, ale czy kibice nie mają prawa być wściekli? Tak sportowo źli? Nasi sportowcy rzadko przepraszają. Słowa Artura Boruca po przegranym piłkarskim mundialu w 2006 „Przepraszam, daliśmy d… i tyle” to dziś klasyka przyznawania się do winy i przepraszania kibiców. Czy dziś wielu naszych sportowców powinno uderzyć się w piersi i przeprosić za słabe wyniki kibiców? Oceńcie sami. Jedno jest pewne – panie i panowie, chwałą medalistom, ale wiele z was dało d… na tej olimpiadzie. Ale czasem ciężej jest mieć odwagę cywilną i spojrzeć kibicom prosto w twarz niż po prostu spuścić wzrok i zapomnieć o sprawie.
Adam Flamma